Witamy w posiadłości hrabiego Phantomhive!

Tutaj muzyczka, zupełnie niezwiązana z tematem, ale i tak posłuchajcie: https://www.youtube.com/watch?v=XYPcNgeUcNY

Musicie mi wybaczyć, będzie tu więcej obrazków niż tekstu, ale myślę, że zrozumiecie czemu. 


Serdecznie witam! To moja pierwsza cenzja mangi. Z resztą jest to jedna z pierwszych mang, które przeczytałam, chociaż to żaden wyczyn, bo nie czytałam ich zbyt wiele. Mimo to zamierzam ją ustawić na półce "Ulubione". Oczywiście to tylko metafora, bo nie posiadam żadnego tankobonu. Od razu powiem, że czytam po angielsku, więc jakieś nazwy mogą być źle przetłumaczone, albo w ogóle nie tłumaczone.


Może zacznijmy od kilku faktów. Autor -> Yana Toboso. To oczywiście jedno z jej przezwisk, tak samo jak Rock Yanao, czy Yana Takaragi. Nigdzie nie mogę znaleźć jej prawdziwego imienia, możliwe, że nigdy dotąd go nie podała. Informacja na fandomie Wiki, mówi, że także nigdy nie sfotografowała swojej facjaty, więc podobno nie wiadomo jak wygląda, chociaż, można znaleźć pewne jej zdjęcie na google grafika, ale czy to ona? Któż wie... Sama za każdym razem przedstawia siebie jako uroczego diabołka. Może można wyszukać więcej informacji na jej oficjalnej stronie internetowej, niestety japońskie krzaczki wykraczają poza moje umiejętności. Oprócz Kuroszy Yana nie ma za bardzo się czym pochwalić, niewiele krótkich mang, niektóre yaoi, wszystkie o tematyce fantasy.


Kuroshitsuji. Wydawana od 2006 przez Square Enix dla Monthly GFantasy. Powiem szczerze, że nie wiele mi to mówi, bo jestem nieco zagubiona w zasadach działania czarno-białego świata 2D. Obecnie maga liczy 26 woluminów, a nowe rozdziały wciąż wychodzą. I chwała za to! Jak już mówiłam, jedna z najbardziej namiętnie czytanych przeze mnie mang. A czemu to? Zaraz się dowiecie.


Zacznijmy od fabuły, która powinna być fundamentem wszystkiego, zarówno filmów, mang, anime, książek, gier i ogólnie życia każdego z nas. Dobra, trochę przesadzam, ale staram się zobrazować ważność tego elementu. Jak dla mnie jest to typowy seinen, chociaż widziałam też tagi typu shounen, czy bishounen. W każdym razie jest to pozycja skierowana dla ludzi raczej 16+ ze względu na niemałą brutalność, a przede wszystkim tematykę. Tak więc zacznijmy. Co może nam zaoferować historia fantasy dziejąca się w XIX-wiecznej Anglii?


Głównym bohaterem, jest mały, niebieskooki, piękny, rozpieszczony i niezbyt miły dzieciak. Przez niezbyt miłe okoliczności stracił on rodzinę i stał się jedynym spadkobiercą tytułu hrabiego, mimo, że ma dopiero 13 lat. Nawet nie było by to znów takie niezwykłe, gdyby nie to, że przez wspomniane wyżej nieprzyjemne okoliczności zawarł on kontrakt z demonem, który stał się jego lokajem i będzie mu służył, aż ten nie dokona zemsty na ludziach, którzy zamordowali jego rodzinę. Oczywiście nagrodą dla Sebastiana, bo tak się nazywa nasz diaboł, będzie słodka duszyczka jednookiego (bo Ciel nosi przepaskę na oku). Hrabia wraz z Michaelisem i innymi służącymi mieszka sobie w posiadłości niedaleko Londynu i żeby nie było nudno jest on tzw. "Queen's Watchdog" i wykonuje różne delikatne zadania zlecone mu przez Koronę np. zidentyfikowanie i pojmanie Kuby Rozpruwacza.  Tak, ja wiem, że czytając streszczenie tego typu fabuły czujemy nieprzyjemny posmak w ustach, pytanie brzmi czy utrzyma się w ciągu lektury, czy może zmieni w smaczek malinowej czekoladki?


Jak ktoś oczekuje ckliwej historii o naiwnym i słodkim chłopczyku, który rezygnuje z zemsty, bo mu szkoda biednych morderców, to się myli. Jak ktoś oczekuje, że złemu demonowi, pod wpływem niebieskiego oczka stopnieje sercem i stanie się opiekuńczą nianią, piekącą słodkie ciasteczka (no dobra, ciastka to on akurat robi), to się myli. Jak ktoś oczekuje, że mroczny król grzechu, wprowadzi naszego nieśmiałego chłopczyka w tajniki kamasutry, to się myli. Jak ktoś oczekuje spokojnej i przyjemnej historyjki do obiadu, to lepiej niech sobie włączy Mahotsukai no Yome. Cholera, to czego tu oczekiwać? Nie jest to horror, czy gore, gdzie flaki latają w powietrzu i lądują na czuprynach bohaterów, ale też nie jest przyjemnie. Mimo, że (o zgrozo!) mamy tu trochę śmieszków-hiszków, łezek, dymków i serduszek to zakwalifikowałabym Black Butler to poważniejszego typu historii. Problemy naszego duetu często nie bywają proste, a tym bardziej milusie. Mamy tu sporo brutalności i śmierci. Nie jest to AOT, ale jak ktoś sądzi, że wszystko kończy się happy endem, to (znów!) się myli.


Co jest najlepsze w tej historii? To, że konkretne arci się łączą. Manga już liczy sobie kilkaset rozdziałów i mimo, że podzielona jest na różne historie (nazwijmy je gałęziami) to pień tego drzewa jest wspólny dla nich wszystkich. Autorka puszcza często do nas oczko, gdzie przedstawia sceny z pozoru nieistotne, które nabierają znaczenia dopiero po nawet kilkudziesięciu rozdziałach. Każda historia, koniec końców łączy się w jedną wielką całość, a wszystko sprowadza się do tajemnicy rodu Phantomhive, która nie raz spychana na tylny plan, to w sposób ciągły daje o sobie znać szepcząc w nasze uszka niepokojące słówka, co sprawia, że wciąż czujemy się zaintrygowani i dalej chcemy drążyć czeluści fabuły, którą przygotowała dla nas mangaka.


I chwała za to, Yana zupełnie się w tym nie zgubiła. Pewnie ktoś dociekliwy doszukałby się kilku niezgodności fabularnych, ale dla mnie ten zespół gra i śpiewa bez fałszowania! Toboso wprowadza nam coraz to nowe postacie, które nie giną w odmętach fabuły, ale wypływają co jakiś czas na powierzchnię, nie tylko aby przypomnieć o swojej obecności, ale przede wszystkim, żeby wprowadzić do historii dodatkowy smaczek. A smaczek historii sprawia, że chcemy dokładkę. Klimat XIX-wiecznej Anglii doskonale się tu sprawdza. Elegancja i bogactwo przeplata się z poplamionymi krwią koszulami, wymiocinami na podłodze i trupami pod ścianą. Mimo, że każdy arc kończy się lepiej lub gorzej to my wciąż przewijamy kartki, bo chcemy znać zakończenie całej historii rodu Phantomhive.


Autorka świetnie odnajduje się w epoce wiktoriańskiej wplatając w fabułę kilka faktów z tamtego okresu i przekształcając je w zgrabny sposób na swój unikalny sposób, nie tracąc przy tym klimatu historii. Mamy tu sporo wątków komediowych, z których większość jest cienka jak barszcz, mimo to znajdzie się kilka przyjemnych sytuacji. Mimo wszystko trzon historii stanowi grzeszna, niemoralna, brutalna osobowość Sebastiana i wtórującemu mu postać hrabiego, którego dzieciństwo zakończyło się zbyt szybko i zbyt brutalnie. Nie mogę wam przytoczyć przykładów, bo obiecałam, że nie będzie spojlerów. Po prostu przeczytajcie.


Kolejna kluczowa sprawa - bohaterowie! Fabuła, mogłaby spakować walizkę, założyć parę adidasów i wyruszyć w podróż, gdzie nikt by jej nie pamiętał po tygodniu, gdyby nie bohaterowie! Fabuła i bohaterowie powinni być nieodłącznymi namiętnymi kochankami z całym naręczem przeróżnych, często skrajnych emocji. Tutaj w większości mamy całkiem podniecający romansik (w przenośni oczywiście, jakby ktoś nie skumał). Duet Sebastian i Ciel to jest kawałek mięsistego pulpeta. I znów jak ktoś myśli, że naszemu czarnemu zrobi się smutno na serduszku i postanowi nie pożerać biednego chłopczyka, tylko czule pogłaskać go po główce, to się myli.



To jest DEMON. Krwiożerczy, brutalny, bezkompromisowy, po prostu zepsuty i ZŁY. Yana postanowiła to wykorzystać i dodać do tej osobowości kontrast w postaci na pozór uprzejmego, dobrze wychowanego, eleganckiego, pracowitego i bezbłędnego lokaja. Dla mnie to połączenie jest jak whisky z colą. Oddzielnie dla mnie ble, a razem - delicje monsieur! Do tego, jakże nietypowa osobowość hrabiego. Mimo swoich 13 lat dzieciak jest bezwzględny, a widok rozprutych zwłok nie robi na nim najmniejszego wrażenia. Wobec tragicznych doświadczeń stał się bezwzględny, a chęć zemsty gotuje się pod powierzchnia spokojnych i zimnych niebieskich oczu. Inteligentny, egoistyczny i nieczuły Ciel jest idealnym panem dla naszego koto-lovera.


Ja osobiście pragnęłabym więcej psychologii i wgłębiania się w psychikę bohaterów, w najgłębsze czeluści ich relacji. Uwielbiam drobne smaczki i niedomówienia, których jak dla mnie jest nieco za mało, mimo to nie ma co narzekać, bo nic tu nie jest w pełni oczywiste. Relacja naszego duetu jest z jednej strony, wydawałoby się, jednoznaczna, a z drugiej skomplikowana. W końcu tak naprawdę jedyna osoba, która towarzyszy naszemu liliputowi i zna o nim każdą prawdę, to jest właśnie mroczny demon. Mimo, że Ciel stara się całkowicie odciąć w swych myślach i działaniach od emocji, to wychodzą one, wcale nie rzadko, na wierzch, nie tylko w stosunku do Sebastian, ale przede wszystkim wobec innych bohaterów. I tak oto zimny dzieciak, skrywa w sobie zdawało by się, zapomniane od dawna poczucie dobroci i miłości. Co będzie dalej? Rozdziały pokażą.


Jeżeli chodzi o resztę bohaterów to w większości są oni świetnym dopełnieniem członków kontraktu. Mamy głównie (chwała za to!) postacie męskie, które jak już wspominałam przewijają się mniej lub więcej przez wszystkie arci. Zarówno Lau, Soma i Agni, czy członkowie trupy cyrkowej tworzą charakterystyczne osobowości, często z ciekawymi historiami w tle. Warto tu wspomnieć o dwóch postaciach, które mimo, że drugoplanowe, to Kuroshitsuji bez nich, byłoby jak rosół bez kury. Undertaker. Z pozoru postać szalonego grabarza nie jest zbyt istotna, lecz Yana, stopniowo dobudowywała do niej coraz to kolejne listki, tworząc solidny konar całego naszego drzewa Phantomhive. Najbardziej tajemniczy, inteligentny, patrzący z boku, a mimo to pociągający za sznurki, znikający i pojawiający się w kluczowych momentach, a przede wszystkim, zdaje się, jedyny realny konkurent dla naszego diabołka. Mimo przeszło 135 rozdziałów czytelnicy dalej nie za wiele wiedzą, jeszcze mniej rozumieją, ale chętka na Undertakera rośnie z każdą nową kartką.


O tym, że Yana może pretendować do najlepszych twórców charakterów, może świadczyć postać ojca Ciela - Vincenta. Mimo, że od początku historii należy on do przeszłości (bo nie żyje przypominam), to pojawia się w kilku retrospektywnych rozdziałach. Co świadczy o genialności tej postaci, jak i samej autorki? A to, że z okazji 10 lat albo 100 rozdziału (nie pamiętam) mangi wyszedł oficjalny ranking ulubionych postaci i hrabia senior znalazł się na 5 miejscu, mimo, że pojawił się tylko w kilku rozdziałach! Cała przeszłość rodziny Phantomhive jest wciąż owiana tajemnicą, a Yana kilka razy uszczypnęła nas w uszko np. własnie pokazując postać przystojnego ojczulka, zapowiadając coś wielkiego (czekam!).



Jeszcze szepnę dwa słówka o naszym transwestycie. Mimo, ze z reguły nie cierpię takich postaci - śmieszkowych (które wcale nie są śmieszne), szalonych, wyprodukowanych z etykietą "tylko dla anime", to Grell jest tu wyjątkowy, bo mimo, że na początków widząc strony z jego podobizną krzywiłam się gorzej niż po wypiciu soku z cytryny, to teraz jego postać wywołuje uśmiech na moim okrągłym ryjku. Nie wiem jak Yana to zrobiłaś, ale udało Ci się! Teraz uwaga, będzie źle! Nie cierpię większości postaci kobiecych w tej historii. Za każdym razem wprowadzają gorzkawy lub kwaskowaty smaczek do słodkiego wrażenia, towarzyszącego nam podczas śledzenia historii rodu Phantomhive.


Mey Rin - kolejna postać na taśmie produkcyjnej "tylko dla anime". Nieciekawa, oklepana, nieśmieszna. Ale najgorsza z najgorszych jest Elizabeth. Pokojówkę okularnicę można przetrwać szybko przewijając kartki, ale tego złotowłosego tworu już nie. Ona jest po prostu niesamowicie wkur**ająca! Upierdliwa, znów oklepana, znów nieciekawa, dziecinna, nieśmieszna i jak już mówiła, ale powtórzę, niesamowicie irytująca! Naprawdę nie rozumiem, dlaczego Ciel wciąż jest dla niej miły i kupuje jej misie. Dużo bardziej pasowała by mi tu osobowość zimnego skur**syna w stosunku do tej straszliwej osóbki. Reszta postaci, z drobnymi wyjątkami, jest bardzo udana, niektóre nawet mają specjalne miejsce w moim serduszki np. nieprzystępny, introwertyczny artysta Violet.


Dobra, a teraz dla mnie bardzo ważna kwestia, która dla niektórych mogłaby być jedynie (o zgrozo!) szczegółem, a mianowicie cała oprawa graficzna. Zawsze uważałam, że skoro RYSUJESZ komiks, to powinieneś UMIEĆ rysować. Niestety przeglądając wiele mang zauważałam, że to wcale nie jest reguła, co więcej (o zgrozo!) dla wielu jest to nieistotne. Na szczęście (o chwało!) Kuroshitsuji nie należy do tego rodzaju czarno-białych dzieł rysowanych wydawałoby się przez przedszkolaków. Yana Toboso jest świetną rysowniczką, a jej manga jest jedną z lepszych graficznych przedstawień świata 2D. Na początku przygody było nieco gorzej, ale i tak zdecydowanie powyżej średniej, im dalej w las tym ptaszki głośniej śpiewają, a słoneczko prześwieca pomiędzy gałązkami, dając miłe ciepełko.


Dbałość o szczegóły (patrzcie na dłonie - każdy palec oddzielnie, każdy wygląda jak palec!), idealnie zachowane proporcje, piękne, zdobione stroje typowe dla XIX-wiecznej Anglii, bogate tła i dobrze narysowane rzeczy niekonwencjonalne np. słonie, instrumenty, czy elementy statku. Kreska delikatna, giętka, a przede wszystkim genialna gra światła i cienia. Yana dokładnie wie jak działa światło, idealnie maluje przyciemnienia, zarówno na twarzach jak i na rzeczach martwych. Każda kartka jest miła dla oka, prawie każda z nich mogłaby stać się tapetą na naszego smartphona. Widać, że mangaka się nie spieszy, a każdy kwadrat komiksu ma dla niej znaczenie. Kawał dobrej roboty!


Pisząc cenzję anime na podstawie historii Yany Toboso porównałam je do powozu jadącego przez raczej wyboiste drogi. Mangę Black Butler porównałabym do drzewa, które wciąż pnie się w górę, każdy nowy arc to silny konar, z którego wyrastają poszczególne mniejsze gałązki tworzące razem całość historii jakim jest potężny pień. Będę śledzić z lubością wzrost tej rośliny podziwiając kolejne zielonkawe listki i odpoczywając w jego cieniu w ciepłe dni.

Ocena: mocne 4/5





Komentarze

Popularne posty