Nostalgiczny smutek

Myślę, że najbardziej pasowałaby tu Nostalgia Taco, ale z uwagi na to, że nie przepadam za tym utworem, to wstawiam link do piosenki, która wciąż bardzo silnie wywołuje u mnie odczucie nostalgii. Choć dla wielu asłuchalna, dla mnie niesamowita: https://www.youtube.com/watch?v=bEQtkLNTmRs

Ten post to ani czuły ani mangozjebca, chociaż wydaje mi się, że ma oddźwięk nieco refleksyjny, więc niech już będzie etykieta "Czuły". Tak naprawdę jest to wpis o wszystkim i o niczym, myślę więc, że albo ktoś przeczyta z zainteresowaniem, albo będzie się czuł jakby, zjadł kanapkę z ogórkiem kiszonym i dżemem malinowym.


Ten post będzie o wszystkich typach twórczości, którymi jestem zainteresowana, a że najbliżej mojego serca krąży sztuka filmowa, najwięcej będzie odniesień i przykładów ze świata ruchomych obrazów. Zaczynamy.

Są trzy rodzaje dzieł, a mianowicie:
  • dzieła, które się pamięta przez długi czas, bo były dobre
  • dzieła, których w chwilach potrzeby nie jesteśmy w stanie przywołać z czeluści mózgu, bo zwyczajnie nie były warte zapamiętania
  • takie, które pamiętamy, bo były tak idiotyczne, że nie sposób przejść obojętnie

Dzisiaj będzie o tym pierwszym rodzaju, ale nieco zawężę temat. Są takie historie obejrzane/przeczytane, które nie tylko pamiętamy, ale po prostu wspominamy od czasu do czasu, czy to idąc po ulicy, wpieprzając kebaba, ucząc się, osłuchując psa, czy kłócąc się z siorą, kto ma dziś do kościoła założyć żółty szaliczek. Nie chodzi mi tutaj o zwykłe: "w drugiej połowie filmu to ten ruchał tę drugą, a ta pierwsza zdradziła tego trzeciego". Bardziej mam na myśli pamięć emocjonalną, uczucia towarzyszące nam podczas seansu, które po prostu nie znikają, ale drzemią gdzieś głębiej i co jakiś czas dają o sobie znać, wypływając na powierzchnię. Nie jestem zbyt dobra w nazywaniu uczuć, zwłaszcza, że uważam przymiotniki określające emocje jedynie za uproszczenia, mające na celu łatwiejszą komunikację ze światem zewnętrznym. Bo czy ktoś jest w stanie stwierdzić, że czuje jedynie smutek? Czy nie dołączą się do tego żal, rozczarowanie, albo złość? Czy jak ktoś czuje szczęście, to może zostaje one przyćmione ciężkostrawnym obiadkiem, który wywołał sygnał SOS słyszalny z otchłani żołądka, a może czuje lekką nostalgię wspominając byłego, albo zwyczajnie lekkie ukłucie "komara" , który to w postaci rodzica dziś rano wygłosił mantrę "znów burdel w pokoju!". Dobra, sorki trochę się rozpisałam. Wracając, postanowiłam nazwać tego typu uczucie, które odczuwam od czasu do czasu wspominając obejrzaną/przeczytaną ogólnie pojętą sztukę - NOSTALGICZNYM SMUTKIEM.


 Nie jest to bynajmniej uczucie silnie wrzynające się w receptory ciała i umysłu, jak złość czy żal. Jest ono jak lekki powiew woni lipy, która przypomina nam o dzieciństwie spędzonym u babci, która miała przed domem te kwitnące drzewa i całymi dniami wsłuchiwaliśmy się w bzyczenie pszczół, tak usilnie pracujących, aby w przyszłości dostarczyć nam upragnionej słodyczy. Mimo, że to uczucie zawiera w sobie smutek, nie jest on pejoratywny, a bardziej skłaniający do refleksji, sprawiający, że na chwilę odrywamy się od rzeczywistości i muskamy delikatnie świat marzeń.


 Może warto podać kilka przykładów, aby nie być gołosłownym. Pozwólcie mi zacząć od mangozjebskiego świata, w końcu to blog "Czuły Mangozjebca". Chyba nikogo nie dziwi, że sztuka anime zdecydowanie nie jest górnolotna, a pozostający po niej smak zwykle niczym nie przypomina nostalgicznego smutku, raczej kwaśną gorycz, ewentualnie obojętny smak wody, albo w najlepszym wypadku, cichy, niknący zapach słoneczników. Mimo to, dla potwierdzenia reguły są wyjątki. Jeżeli chodzi o seriale anime, to ściśle mówiąc dwa. Cowboy Bebop i Samurai Champloo. Oba produkty wyszły spod ręki legendy świata japońskiej animacji - Shinichiro Watanabe, którego głowa jest tak pełna  niezwykłych pomysłów, że dziwię się, iż nie osiągnęła rozmiarów jąder Wesleya Warrena (wygooglajcie sobie). Są to jedyne dwa seriale anime (trochę smutek), które stawiam na tej samej półce, co amerykańskie produkcje HBO i Netflixa. Cowboy Bebop był moim pierwszym serialem anime i od tej pory wtopił się w mój cień i towarzyszy mi w każdym miejscu, czy to przez dźwięki z słuchawek, czy też w czasie nudnych wykładów albo, gdy usilnie próbuje zatonąć w objęciach Morfeusza. Samurai Champloo tak bardzo dobijało się do moich myśli, że ostatnio oglądałam tę serię 3 raz. Najbardziej zaskakujące jest to, że za każdym razem uczucia towarzyszące seansowi, są takie same, a nawet silniejsze.


Jeżeli chodzi o filmy anime, to niewątpliwie należy  do nich Wielka Trójca Miyazakiego, ale nie tylko, chociażby niesamowicie wrażliwa produkcja, w reżyserii nieżyjącego od niedawna ;( Pana Takahaty, a mianowicie Księżniczka Kaguya. Wspomnienie jej lotu u boku zakazanej miłości, sprawia, że zastanawiasz się "co ja tu kurwa robię?" i jedyne na co masz ochotę, to rzucić wszystko i również pofrunąć nad łąkami i wioskami, próbując uciec przed nieubłaganym światłem księżyca przy dźwiękach Warabe Uta. Wiem, że w moim wieku nie wypada, ale mimo, iż widziałam już coś milion razy, to nie zwalnia mnie z uronienia łezki, a niekiedy strumienia łezek nad daną sceną. I tak znów ryczę wraz z Simbą przy ciele Mufasy, albo wzruszam się słysząc "Run, Forrest, run!". Lecz to nie tylko Król Lew i Forrest Gump wywołują takie uczucia.


Wciąż wracam myślami do niesamowitych krajobrazów sawanny w Pożegnaniu z Afryką, do jakże wrażliwego i wzruszającego przedstawienia miłości w Zaklinaczu Koni, czy podróżuję wraz z obrazem kamery śledząc pokład Titanica. Po obejrzeniu filmów Sorrentino: Wielkie Piękno, Młodość i jego serialu Młody Papież, nie mogłam się otrząsnąć przez kilka najbliższych dni, w końcu uważam, że nikomu nie udało się tak trafnie pokazać natury ludzkiej, jak włoskiemu reżyserowi. Niedaleko od niego kroczy Między Słowami, gdzie sama nazwa wskazuje, że reżyserka pozostawia widzowi ogromną przestrzeń do refleksji nad tym co ukryte, niewypowiedziane. Z zapartym tchem wykonuje ostatni lot wraz z główną bohaterką wśród chmur, gdzieś w głębi Chin, oglądając Przyczajony Tygrys Ukryty Smok. Ciężkim krokiem wchodzę po schodach pałacu wraz z Ostatnim Cesarzem. Mimo, że wielu się ze mną nie zgodzi, moje serce bije jak szalone, towarzysząc w ostatnich scenach dwojgu marzycieli z La La Land. Nic tak nie rozbudza wyobraźni, jak wejście w osobisty świat Pana Barriego z Marzyciela, czy też nic tak nie szokuje jak próba zrozumienia umysłu Kevina Spacey'ego w American Beauty. Dzielę ogromy smutek wraz z żołnierzami 9 kompanii i przeżywam wielka tragedię bohatera z Manchester by the Sea.


Nie samymi filmami żyje człowiek! Książki, których liczba nawet trochę nie dorównuje ilością obejrzanych przeze mnie filmów, a to z prozaicznego powodu - wymagają dużo więcej czasu. Jednak ta forma jest wyjątkowa, pozwala nam cieszyć się historią przez znacznie dłuższy czas i oczywiście pozostawia całkowitą wolność dla rozwoju wyobraźni czytelnika. Zacznę od czegoś mniej oczywistego, a mianowicie od całego cyklu Malazańskiej Księgi Poległych Stevena Eriksona. Mimo, że autor od razu wrzuca nas w wir tak wielu wydarzeń, że nawet w głębokim skupieniu ciężko się nie pogubić, to jego kreacja świata i bogactwo pomysłów całkowicie nas pochłania, a do bohaterów przywiązujemy się prawie tak bardzo jak do naszego domowego Łatka, czy Puszka. Wielką chęć do refleksji wywołuje książka Josepha Conrada Jądro ciemności, nie dająca gotowych odpowiedzi, ale jedynie naprowadzająca na pewne kwestie, obecne w życiu każdego z nas. Specjalne miejsce w moim sercu zarezerwowane jest dla całego uniwersum Wiedźmina. Zarówno dla książek, jak i dla gier (pomijając polski film, gdzie nasz wiedźmak został wygryziony przez złotego smoka i jego ziejący ogień). Nawet nie jestem tu w stanie wpaść na słowa na tyle trafne, aby oddać niesamowity klimat i genialne kreacje bohaterów. To trzeba przeczytać.


Mimo, że we krwi odziedziczyłam miłość do sztuki, to brakuje mi na tyle wrażliwości, aby obrazy wywołały u mnie uczucie nostalgicznego smutku. Chociaż niektóre są wyjątkowe m.in. Dziewczyna z Perłą, Dziwny Ogród Mehoffera, czy Ecce Homo Adama Chmielowskiego. Mimo, że na płótnie czas się zatrzymał, to niektóre dzieła zdają się być znacznie żywsze i prawdziwsze, niż ludzie poruszający się na ekranie monitora czy kina.

A muzyka? Są oczywiście dźwięki, które kojarzą się nam z dzieciństwem, z lubym, z naszymi psiapsiółami, z daną sytuacją, czy wspomnieniem i to jest nostalgia, ale nie do końca taka, jaką mam na myśli pisząc ten post. Nostalgiczny smutek towarzyszy utworom obecnym w produkcjach, które po obejrzeniu pozostawiają właśnie opisywane przeze mnie uczucie. I tak właśnie czuję, gdy z głośników płyną dźwięki chociażby Gotta Knock a Little Harder, czy wspomnianej na początku Obokuri Eeumi.


Nie zrozumcie mnie źle, te tytuły, które tutaj wymieniłam, to nie jest jedyna twórczość godna uwagi. Dobrych produkcji jest znacznie, znacznie więcej. Niektórym po prostu towarzyszą zupełnie inne emocje, takie jak radość, wręcz rozbawienie albo wielki smutek, niemal gorycz np. Pianista czy Pogorzelisko. Niektóre filmy wywołują tak silne uczucia, że nie są jedynie muśnięciem, ale silnym lewym sierpowym np. mój ulubiony film Czas Apokalipsy, mimo że obejrzany prawie -naście lat temu, wciąż emocje nie przygasły. Warto też wspomnieć o niesamowitym Podziemnym Kręgu (swoją drogą mój drugi ulubiony film), który równie genialny, jak powyższe produkcje, lecz pozostawia zupełnie inny smak. Z kolei wiele tworów jest po prostu miłym wspomnieniem, kojarzącym się nam z zachodem słońca nad morzem w letni dzień, ale nie wywołują uczucia, tak specyficznego jak nostalgiczny smutek.

Tego typu odczucia można by nazwać magią kiną, albo szerzej - magią sztuki, ale czy to nie jest kropla, która wpada do kielicha "Magia Życia". Wiem, że zabrzmiało to nieco patetycznie, w końcu rdzeniem naszego istnienia za pewne nie jest kino, czy książki, ale czy one biorąc udział w rozwijaniu naszej wrażliwości, pozostawiając po sobie silne uczucia w postaci wspomnień, nie kształtują w pewnym stopniu naszej rzeczywistości i poglądów? Czy nie powodują u nas chęci do rozwoju i nie skłaniają do próby myślenia oraz wyciągania wniosków, co w dzisiejszych czasach staje się powoli białym krukiem na rynku "Społeczeństwo". Podobno jedyna rada na nudę i stagnację, to ciągły rozwój. Czemu więc nie sięgnąć po szeroki wybór tego co nam ofiaruje Matka Sztuka?

Komentarze

Popularne posty